poniedziałek, 16 lutego 2015

Chapter 22

*Diana's POV*


Wszyscy już zeszli. Tylko ja zostałam na górze. Wymyślono, że mam czekać na odpowiedni moment. Zgodziłam się z tym, jeśli ma nasz plan wypalić. Choć byłam jeszcze przy portalu, to czułam się, jakbym stała na środku wielkiej polany, na której ma się odbyć walka. A czując się w ten sposób, słyszałam wszystko co było wypowiadane. Nas anielitów było troszeczkę mniej niż Upadłych, ale to była drobnostka. Może z trzydzieści dusz mniej. Zastanawiałam się, czy wyjdę z tego cało. Nawet jeśli nie do końca, to i tak wrócę do domu. Do Harry'ego.



Wszyscy stali i czekali. Po stronie Upadłych stał Nithael, jacyś inni ważniejsi Upadli i Abaddon, którego pierwszy raz widzę na oczy. Miał może trzydzieści pięć lat, był umięśniony i dość władczy. Wydawał się normalny, ale wiem, że nie był. Pod jego skórą krył się istny diabeł. Wysunął się na przód, a za nim niepewnie Nithael.




- I gdzie jest wasz przywódca? - Wyśmiał ich, a we mnie się zagotowało. Odwróciłam się do starzyzny, a oni kiwnęli jedynie głową, że mam ruszać. Wciągnęłam głęboko powietrze, a następnie skoczyłam w portal, jak z klifu. Bądź dzielna Diana... - Powtarzałam to sobie, jak mantrę. Musi nam się udać. Poczułam, że uderzam o trawę, ale nic mnie nie bolało. Bardziej czułam się, jakbym upadała na jakiś dmuchany zamek. Moje skrzydła amortyzowały mnie przed upadkiem. Kiedy dotarło do mnie, że już jestem na ziemi, powoli wstałam. Byłam pewna siebie. To samopoczucie, dawał mi fakt, że każdy we mnie wierzy, i że Harry mnie kocha i na mnie czeka. Wstałam na równe nogi i wyprostowałam na całą długość moje skrzydła. Niech Abaddon wie, że nie jestem jakąś małą dziewczynką, bo wiem tyle co on.
- Tu jestem. - Powiedziałam, a on zmrużył oczy na mój widok. Abaddon ruszył do przodu i ja także. Przygotowywałam się całe trzy dni na to, co ma nastąpić i nie spocznę, póki nie zwyciężę. Stanęliśmy jakiś metr od siebie, a on zjechał mnie wzrokiem od góry do dołu. Zrobiłam to samo i nie zaimponował mi niczym. Ciekawa jestem, jak jest u niego. Starałam się robić wszystko, by go osłabić. Jeśli czyny nie pomogą to może słowa?
- A więc to ty jesteś tą tajną bronią, tak? - Powiedział, a ja uśmiechnęłam się zagadkowo.
- Nie wiem o czym mówisz. Ty za to musisz być tym wielkim Abaddon'em, o którym jest ostatnio tak głośno. - Powiedziałam, przygryzając wargę.
- W rzeczy samej. - Jego oczy zalśniły ciekawym blaskiem, a moje stały się czarne. - Chyba wiesz dlaczego się tu spotykamy.
- W rzeczy samej. - Skopiowałam go, po czym odwróciłam się od niego bez słowa i ruszyłam w stronę reszty anielitów. Czułam, jak Abaddon się denerwuje. Najprawdopodobniej przez to, że go olałam. A dobrze mu tak. W tym momencie poczułam za sobą obecność Nithael'a. Gniew jego ojca sięgał powoli zenitu.
- Co ty robisz?! Wracaj w tej chwili! - Był taki wściekły, że aż musiałam się zatrzymać i spojrzeć na nich. Pozornie nic, ale w głębi duszy czułam, że stanie się coś złego. Ten się nie odezwał, tylko dalej szedł w moją stronę. I wtedy stało się coś, czego się obawiałam. Wystrzelił w niego piorunem. To były sekundy. Ledwo zdążyłam podbiec i to przekierować. Trafiło z powrotem w jego ojca, czego się nie spodziewał. Miałam ledwo poparzone ręce, ale byłam spokojniejsza, że Nithael żyje. Rzeczywiście zachowywałam się wobec niego, jak suka i Harry miał rację. Trzeba się zmienić dla dobra wszystkich. Zaczęłam instynktownie oddalać się razem z Nithael'em od jego ojca. I miałam słuszność.
- Pożałujecie. - Podniósł się z ziemi, a ja zmrużyłam oczy przygotowując się. "Ego præcipio tibi vis et potentia sua terra pax et peribunt"* - Wypowiedziałam pierwsze zaklęcie. Teraz, Boże, dopomóż nam. I zaczęło się. Zaczęła się bitwa na śmierć i życie. Wszyscy walczyli zaciekle. Niepostrzeżenie uderzyłam w drzewo. Bolało, jak cholera! A czyja to sprawka? Oczywiście jego... Zaczął do mnie podchodzić, ale mu się nie dałam. Zniknęłam. Nie widział mnie i to był jedyny plus, bo inaczej już padłabym martwa. Uderzyłam w niego piorunem o mocy, która zwykłego Upadłego by powaliła. Ale nie jego. Jeszcze jest zbyt silny. Oddał w to samo miejsce, ale zdążyłam odskoczyć.
- Walcz jak należy, bo cię dopadnę... - Powiedział, a ja na jego groźbę, strzeliłam w niego kolejny raz piorunem. Odwrócił się w moją stronę, a ja przez chwilę myślałam nad jego umysłem. Wywołałam niemożliwy ból. Upadł na kolana i krzyczał. Musiałam to doprowadzić do końca, a wiedziałam, że nie jestem sobą. Ten ból jest nie do opisania. Atakuje go od umysłu po całe ciało. Zaczął machać na wszystkie strony rękoma wywołując przy tym błyskawice. Nasiliłam ból, a następnie obróciłam się w stronę bitwy. Anielici dziesiątkują Upadłych, więc jest dobrze. Odwróciłam się w stronę Abaddona i doznałam szoku. Rzucił mną o ziemię, jak szmacianą lalką. Usłyszałam, jakieś pęknięcie, a po chwili zaczęłam krzyczeć z bólu. Wstałam powolnym ruchem i dotknęłam mojego lewego skrzydła. Było złamane... Nie... NIE! Nie mogło się złamać! Strzelił we mnie, a ja wytworzyłam tarczę. Z moich oczu popłynęły łzy. On mnie nie zabije. Nie dam mu się. Będę to odwlekać, aż mi zabraknie sił. 
Ciskał we mnie z coraz to większą siłą, a ja byłam coraz słabsza. Ale nie mogę się poddać. Nie mogę. Nie czułam już pomału bólu. Prawie się poddałam, ale wtedy zdarzyło się coś jeszcze. Moja tarcza zniknęła, a do mnie dotarło, że jestem na linii ognia. Zaczęłam się instynktownie cofać, ale to nic nie dawało. Abaddon znów do mnie wystrzelił i gdy myślałam, że to będzie koniec, stało się coś niewiarygodnego. Znikąd pojawił się Nithael i ochronił mnie. Po chwili upadł na ziemię, a ja przeżyłam szok tak samo, jak jego ojciec. Uklęknęłam przy Nithael'u i zaczęłam płakać.
- Nie... Błagam, nie zostawiaj mnie samej... Nie teraz... - Mówiłam do niego, ale byłam prawie pewna, że nic nie poradzę. Umierał na moich oczach.
- Diana... Nie płacz kochanie... Kocham cię I zawsze będę przy tobie... Żegnaj skarbie... - Po tym zamknął ostatecznie oczy, a ja zaczęłam krzyczeć i go nawoływać. Gdy po kilku sekundach zrozumiałam, że nie żyje ogarnęła mnie wściekłość. Błyskawicznie znalazłam się przy Abaddon'ie i zaczęłam go maltretować. Zadawałam mu ból, cierpienie I udrękę. Dodatkowo zaczęłam umysłem miotać nim na wszystkie strony. Widziałam, że pomału się męczy. To sprawiło, że chciałam go dobić. Zaczęłam go jeszcze razić prądem, a wtedy już całkowicie byłam władcza. Przyciągnęłam go pod moje nogi, po czym postanowiłam złamać mu skrzydła. Złamałam je w kilku miejscach, a pióra powyrywałam. Podobno jest to niewyobrażalny ból, dlatego sprawiało mi to radość. Był bezradny. On. Największy król podziemi. Byłam taka zła, że przyćmiło to moją radość. Złapałam jego czoło, a następnie wypowiedziałam trzecie zaklęcie. "Adsum in exercitu suo, decies centena et qui est potentissimus. Par est nos facilem sed perfecta pugna pugnaturum"***.
Był silny, ale nie tak bardzo, jak był przedtem. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami...



"Byłam w jakiejś martwej strefie... Gdzie ja do cholery jasnej jestem?! I w ogóle, jak ja tu trafiłam? Przecież powinnam być na tej łące i walczyć ostatecznie z Abaddon'em! A może ja nadal z nim walczę? Może ciałem jestem tam, ale duszą jestem tu? Nie wiem, ale to i tak dziwne. Rozejrzałam się po miejscu gdzie się znajdowałam i rozeznałam się w sytuacji. Jestem w czymś, co mogło być galaktyką, bo w sumie tak to wyglądało. Może nie jestem tu sama? Warto się chyba dowiedzieć. 
- Halo? Jest tu ktoś? - Zawołałam, ale mój głos wydał mi się głuchy. To było przerażające. 
- Diana? - Usłyszałam i odwróciłam się w stronę, skąd pochodził delikatny głos. Stała tam kobieta, która w przerażający sposób była podobna do mnie. Duże skrzydła, brązowe oczy i blond włosy i nawet z buzi jest podobna... Dobra, to nie jest normalne! - Czy to naprawdę ty?
- Tak, to ja. Czy powinnam panią znać? - Spytałam, a kobieta podeszła do mnie z uśmiechem, który wyrażał miliony uczuć tak samo, jak jej oczy.
- Po tylu latach znów cię widzę... Byłaś wtedy taka kruszynką... - Nie wiedziałam, o czym ona mówi. To mnie najbardziej przerażało. Spojrzała się na mnie, a na jej twarzy wylądował się smutek. - Nie pamiętasz mnie... Boisz się. Przeraża cię to, co widzisz. A nie powinno. Zabrano mi cię tak wcześnie. Pomylono się... Zadbał o ciebie Michael, ale to ja zawsze sprawowałam pieczę nad tym, że byłaś bezpieczna. Wiedziałam, że kiedyś będę mieć szansę na spotkanie własnej córki... - CO?! Jak to córki?! Nie... Ja nie mam matki! To jest oszustwo! 
-Nie jesteś moją matką... Ja nie mam matki. Moja matka by mnie nie zostawiła na tyle czasu. - Powiedziałam to, co myślałam, ale w gruncie rzeczy nie byłam pewna, czy to prawda. W końcu jest do mnie taka podobna...
- Serafina jest twoją matką Ariel. - Jaka Ariel? Odwróciłam się do jakiegoś faceta, a on podszedł do tej Serafiny i ją przytulił. To było małżeństwo? I czemu mam nos i usta po tym mężczyźnie? 
- Dlaczego Ariel? Mam na imię Diana, a nie Ariel... I czemu twierdzisz, że ona to moja matka, skoro jej nie mam? - Zapytałam, a on podszedł do mnie na tyle blisko, bym czuła się niekomfortowo. 
- Naprawdę masz na imię Ariel. Serafina to twoja matka, a ja jestem twoim ojcem, a nazywam się Beleth. Zabrano nam cię zaraz po urodzeniu. Dlatego jesteś do nas taka podobna. Masz nasze cechy. Przyjęłaś po nas geny. Masz moją siłę i moc, a od Serafiny posiadasz zdolność do kochania i bycia opiekunką. Niczego nie dostrzegłaś? - Spytał, a ja nie mogłam uwierzyć, że mam matkę i ojca. Prawdziwą matkę i ojca... Byli tacy do mnie podobni! Boże, ja mam rodzinę...
- A co z Gabrielem? - Spytałam, a on uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Jest twoim bratem. Jemu daliśmy na imię Sarfael. Też wcześnie go straciliśmy... Ale po tylu latach nareszcie możemy zobaczyć nasze dziecko... - Ucieszył się i mnie przytulił, a ja krzyknęłam z bólu. Otarł ręką o moje skrzydło, które było w ciężkim stanie. Serafina podeszła do mnie i ujęła skrzydło w swoje ręce. Przekazała na nie sporo energii, a wynik był taki, że po złamaniu nie było ani śladu! Wow! Nic mnie nie bolało! Byłam jak nowo narodzona! 
- Dziękuję! - Przytuliłam kobietę, a ona miała taki piękny, charakterystyczny śmiech. Dokładnie, jak ja... To moja matka, a obok stoi mój ojciec. Wtuliłam się w nich, a oni nie posiadali się ze szczęścia. 
- Ale nie chcę, by nazywano mnie Ariel. Przywykłam do Diany. Możemy to zmienić? Gabrielowi chyba też się tamto nie spodoba. - Powiedziałam i zaśmiałam się delikatnie. Serafina nie mogła się na mnie napatrzeć. Była taka szczęśliwa. Co prawda ja też byłam, ale ona to uosobienie radości i miłości.
- Jak się żyje na ziemi? - Spytał mój tato, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
- Jest tyle do opowiadania, że zajmie mi to dzień i noc! Mam chłopaka. Ma na imię Harry, jest cudowny i najukochańszy na świecie. To mój aniołek,  bez którego nie mogę żyć! Kocham go najbardziej na świecie! Jego mama, Anne jest dla mnie, jak druga matka. Camille, Gemma, Louis, Liam, Niall i Zayn są jak moje rodzeństwo i nie wyobrażam sobie innego życia... - Byłam taka podekscytowana, a oni cieszyli się razem ze mną. Byłam szczęśliwa z tego powodu. - Mam nadzieję, że do nich wrócę...
- Wrócisz skarbie. A my z tobą. - Powiedziała Serafina, a mi oczy chciały wyjść na wierzch! Wrócą ze mną na ziemię! Boże! Szczęśliwsza to ja chyba być nie mogę! 
- Wracamy razem? - Spytałam, a oni kiwnęli głowami na tak. Byłam wniebowzięta! Ale w sumie prowadzę walkę z Abaddon'em... Ciekawe, czy przegrałam, skoro tu jestem. 
- Nie przegrałaś. Ale żeby wygrać, potrzebujesz naszej pomocy. - Powiedział, a ja kiwnęłam głową.
- A co z Nithael'em? - Zapytałam, a Serafina pobladła. Wiedziałam, że nie żyje, ale chciałam wiedzieć, czy mu dobrze tam, gdzie teraz jest. 
- Trafił w dobre miejsce. Nie martw się o niego. Teraz się zbieramy dokończyć to, co zaczęłaś. - Tata uśmiechnął się ciepło i ja również. Cieszyłam się, że będziemy razem. Zamknęłam oczy,a gdy je otworzyłam, byłam na tej samej łące..."


***


* Gabriel's POV*


Wygraliśmy. Zabiliśmy wszystkich Upadłych i to dzięki mojej siostrzyczce. Mało anielitów ucierpiało. Przeważnie była to złamana ręka, lub coś jeszcze innego. Camille radziła sobie świetnie, tak jak Michael. A co z Dianą? Zacząłem ją szukać, aż w końcu ujrzałem. Była prawie cała czarna. Nie... Ona nie umrze! Zacząłem biec w jej stronę, ale szybko zatrzymał mnie Michael.
- Nie biegnij tam. Patrz. - Wskazał na miejsce, gdzie była moja siostra, a ja spojrzałem w tamtą stronę. Za nią stała kobieta i mężczyzna, którzy trzymając ją za ramiona, dodawali jej mocy. Za nimi pojawiło się mnóstwo innych aniołów. Ale normalni aniołowie nie mają takich wielkich skrzydeł... Czy to możliwe, by Diana była Strażniczką? I w jednej chwili wszystko rozbłysło ostrym światłem. Zakryłem oczy ręką, a po chwili blask zniknął. Spojrzałem się w stronę Diany i zobaczyłem ją leżącą na ziemi przy Abaddon'ie, który się nie ruszał. Zabiła go, ale co z nią? Ta kobieta i mężczyzna wołali ją, a ja puściłem się biegiem w ich stronę. Kiedy już dobiegłem, szybko przy niej uklęknąłem.
- Diana nie rób mi tego, rozumiesz? Mam tylko ciebie! Zabiłaś go do cholery i masz żyć! - Potrząsałem nią, ale nie reagowała. Nie! Obróciłem się w stronę kobiety i mężczyzny, którzy z nią byli i miałem ochotę im wygarnąć. Kobieta płakała patrząc na nią, a mężczyzna tulił ją do siebie. Wyglądali na załamanych, co mnie poniekąd zdziwiło. Michael się nie odzywał, tylko patrzył na kobietę. 
- Serafina? To ty? - W jego głosie wyczułem niedowierzanie. Tylko dlaczego?
- Tak Michael. To ja. Powiedz nam, że ona żyje... - Powiedział, a ja zwróciłem się do Diany. Nadal nic. Czyli mam rozumieć, że nie mam już rodziny? Nie mam nikogo? Usiadłem na tyłku, a twarz schowałem w dłonie znosząc się płaczem. Dlaczego ona? Ona była moim słoneczkiem, moim skarbem... Dlaczego, życie jest takie niesprawiedliwe?!
Użalałem się cały czas do momentu, aż nie poczułem znajomego dotyku. Diana! Szybko na nią spojrzałem, a ona delikatnie się do mnie uśmiechnęła.
- Nigdzie się nie wybieram Gabriel... Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - Zaśmiałem się razem z nią, po czym przylgnąłem do niej i schowałem ją w ciasnym uścisku. Ta cała Serafina również uklęknęła i objęła nas ramionami.
- Kochanie... Myślałam, że moje serce zaraz pęknie z rozpaczy! Już cię nigdy nie opuścimy! - Powiedziała, a Diana się zaśmiała. O co tu do cholery chodzi? Odsunąłem od siebie siostrę i spojrzałem na nią i kobietę. Były szczęśliwe, a ja zdezorientowany. 
- Dobra. Diana, proszę, wytłumacz mi, kim jest ta kobieta i ten mężczyzna. - Powiedziałem, a ona poświęciła mi całą swoją uwagę. 
- Nie widzisz tego podobieństwa? Przecież jesteś taki do nich podobny... Jak ja. To nasi rodzice Gabriel. - CO?! Rodzice? To niemożliwe! - Ta kobieta to Serafina, a mężczyzna to Beleth. Ja tak naprawdę nazywam się Ariel, a ty Sarfael. Jesteśmy ich dziećmi Gabriel. Mamy rodzinę. Nie cieszysz się? 
- Nie... O wiele lepiej żyło mi się w świadomości, że nie mam rodziców, a jedynie ciebie i poniekąd Michael'a. Nie wiem po co nam oni. Jakbyś nie zauważyła, to żyliśmy bez nich i świetnie nam szło! Pamiętaj, że masz Harry'ego, a teraz go zaniedbasz, bo będziesz czas spędzać z nimi! - Wskazałem na Serafinę i Beleth'a. Wyglądali na urażonych, ale nie zwracałem na to uwagi. Byłem skupiony na Dianie, a dokładniej na jej oczach. Wyrażały zbyt wiele emocji. Wstała z ziemi i również nie wyglądała na zadowoloną z moich słów. 
- Jak śmiesz twierdzić, że zaniedbam Harry'ego?! Słyszysz się w ogóle?! A w dodatku masz przed sobą naszych rodziców! Nic ci to nie mówi?! Przecież Serafina cię urodziła i kocha ponad wszystko tak samo, jak Beleth. Zabrano nas od nich i nawet nie dali im możliwości nas wychować! Wykaz się zrozumieniem i miłością. Zrób to chociaż dla mnie. - Powiedziała, a ja nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Zawsze mam pomysł, ale teraz...Po prostu go nie ma! Chyba zbyt poważna jest ta sprawa.
- Dla nas to też nie jest łatwe synu. Nawet nie mieliśmy okazji was trzymać na rękach. Zaraz po urodzeniu was zabrano, a my płakaliśmy dnie i noce. Twoja matka nie mogła się z tym pogodzić i chciała oddać anielstwo, by z wami być, ale nie pozwoliłem jej na to. Powiedziałem, że przyjdzie taki dzień, w którym wszyscy będziemy razem. I ten dzień takim właśnie jest. Chcemy was wychować tak jak powinniśmy to zrobić wcześniej.
- Daj nam szansę synku. Nie zawiedziemy ciebie, ani Diany. - Dokończyła Serafina, a ja miałem mętlik w głowie. Dać im tę szansę? Nie chcę się zawieść. Pierwsze dwa lata po urodzeniu strasznie przeżywałem. Brak rodziny się na mnie niewyobrażalnie odbił. Dopiero, kiedy do domu wszedł Michael, a na na jego rękach spoczywała mała, ucieszona do granic możliwości Diana, byłem szczęśliwy. Nie zawiodłem się. Czy mogę im zaufać?
- Dobrze. Dam wam tę szansę. Ale pamiętajcie, że macie tylko jedną. - Diana była tak ucieszona, że rzuciła mi się na szyję, a nasi rodzice się do siebie przytulili. Czułem, że zrobiłem dobrze. Tylko pytanie następne jest takie, że nie mają gdzie mieszkać. 
- Gdzie w takim razie będziecie mieszkać? - Diana wyjęła mi to pytanie z ust. Oboje się na nas spojrzeli. Wiedziałem, że chowają w nas nadzieję. 
- Na Dianę nie liczcie, bo mieszka z Harry'm. Jedynie ja mieszkam sam i mam jeden wolny pokój, więc możecie u mnie zostać do czasu, aż czegoś nie znajdziecie. - Powiedziałem I przytuliłem do siebie Dianę. Ona się do mnie uśmiechnęła, a mi zrobiło się ciepło na sercu. Nadal ją kocham. Zrobię dla niej wszystko. Nawet życie oddam. Ale wiem, że nie mam na co liczyć z jej strony i nawet mi to nie przeszkadza. Jej szczęście jest dla mnie najważniejsze. 
- Możemy u ciebie zostać synku? Nie będziesz się czuł niekomfortowo? - Nasza matka zapytała, a ja uśmiechnąłem się do niej. 
- Nie będę. A teraz się zbierajmy. - Powiedziałem, a Diana zrobiła przerażoną minę. To nie wróży nic dobrego.
- Siostra, co jest? - Spytałem, a ona spojrzała na mnie. Po policzkach płynęły łzy. Nagle coś ją zabolało i zginęła się w pół. Co się kurwa dzieje?!
- Harry... - Wyszeptała, a ja zrobiłem się blady. Spojrzałem się na Beleth'a, a on razem z Serafiną podeszli i zrobiło się nam czarno przed oczami. Trwało to jakąś chwilę, a w ostateczności pojawiliśmy się w domu Diany i Harry'ego. Diana spojrzała na salon i doznała szoku. Harry leżał na podłodze ledwo żywy, a nad nim stało dwóch Upadłych. Damona i Kamael. Czułem, jak Diana się wkurzyła. Podniosła się do pozycji pionowej i wykrzyczała coś w innym języku...


*Diana's POV *


Dotarłam na miejsce i doznałam szoku. Momentalnie byłam w stanie zabić każdego. Damona i Kamael wysysali życie z mojego Harry'ego.
Hoc est, cum dies est vobis et nobis ut momento non dubitant!** - Wykrzyczałam i czułam, jak zmieniam się w jakieś monstrum. Miałam szpony o długości pięciu centymetrów, byłam wysoka na dwa i pół metra, moje ciało było całe czarne, oczy czerwone, a zęby były długie i ostre jak sztylet. W mojej głowie odtwarzało się, jak mantra jedno słowo: "Zabić". Ruszyłam w ich stronę z prędkością światła, więc nie mieli możliwości mnie zaatakować. Złapałam ich za szyję, podniosłam na wysokość moich oczu, a następnie wysłałam to, co należało do mojego chłopaka. Schowałam to w taki słoiczek dusz. Akurat się przydał. Puściłam Kamael'a i zadałam mu bolesny paraliż. Nie mógł się ruszać, więc punkt dla mnie. Rzuciłam Damoną o ścianę, a ona zawyła. Pewnie ma połamane skrzydła. Ale na nic się jej nie przydadzą. Obróciłam ją na brzuch, a następnie złapałam za skrzydła i wyrywałam je z każdym nerwem. Obróciłam ją na plecy, a po chwili na całym ciele miała zadrapania, głębokie na te trzy centymetry. Jeszcze żyje, ale ledwo dycha. Wbiłam rękę w jej pierś i jednym sprawnym ruchem wyrywałam serce. No i po jej marnym życiu. Obróciłam się do Kamael'a, który na mój widok zaczął się drzeć, jak baba. Przewróciłam go na plecy i również wyrywałam mu skrzydła. Następnie nie bawiłam się w kotka i myszkę, tylko skręciłam mu kark. Stałam tak jeszcze kilka sekund, a następnie obróciłam się w stronę Harry'ego. Ledwo oddychał i to moja wina. Nadal byłam tym potworem, ale nie mogłam mu pozwolić umrzeć. Dopadłam do niego, a szponiastą rękę położyłam mu delikatnie nad sercem. Zaczęłam przesyłać mu całe jego życie. Powoli zyskiwał kolorów na twarzy, bo był aż siny. Cieszyłam się. 
- Kochanie zostaw tego demona. Powróć do rzeczywistej postaci. - Powiedziała Serafina, a ja zamknęłam oczy. Czułam, jak maleję. Wracałam do normalności. Po chwili znów otworzyłam oczy i widziałam siebie. Normalną siebie. Spojrzałam się na Harry'ego, a jego oczy wpatrzone we mnie wyrażały wiele uczuć. 
- Wróciłaś... Ty tu jesteś... - Powiedział i szybko się we mnie wtulił, jak w pluszaka. Również mocno go przytuliłam. Łzy szczęścia zaczęły lecieć mi po twarzy. Byłam nareszcie szczęśliwa. 
- Jestem. Wróciłam na zawsze.


PRZECZYTAŁAŚ? >>> SZANUJESZ MNIE? >>> SKOMENTUJ! :)


* -  Ja wam rozkazuję, byście swoją mocą i potęgą ich zniszczyli i zaprowadzili pokój za ziemi.
** -  Przyszedł ten dzień w którym potrzebuję waszej pomocy, więc nie wahajcie się ani chwili.
*** -  Oto ja na czele tysiąca armii i ta, która jest najpotężniejsza. Sparować się nam jest łatwo, ale to teraz stoczymy walkę doskonałą.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

HEEEEEEEEJO!!!!!! 

WRESZCIE KONIEC!!!!!!
Kto się cieszy? Ja się bardzo cieszę! Wreszcie to skończyłam! Męczyłam się niemiłosiernie, bo jednak nie pisałam z kompa tylko z telefonu, ale to nie jest koniec ff  xdd
Jeszcze druga część! 

Koniec Lutego - początek Marca powinnam zacząć Angelic! (Choć nic nie jest pewne!)

BARDZO PROSZĘ O TO, BY

 》》》KAŻDY《《《 

SKOMENTOWAŁ TEN ROZDZIAŁ. 
CHCE WIEDZIEĆ ILE WAS JEST! 

Także do zobaczenia w Epilogu!!!!
Kocham was <33333333 

5 komentarzy:

  1. To.
    Było.
    Cudowne!

    Rodzice Diany :O I Harry :O I te walki :O

    Jestem pod wrażeniem! Czekam na epilog! :)



    PS. Chciałam określić, czy u dentysty było lepiej, ale sama nie wiem xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww jezu cuudo *____*
    Rozdzice,rodzenstwo kochane i harry *.*
    Bebe tesknic za tym
    Zaskoczylas mnie tym
    rozdzialem,kocham kocham i
    nie zapomne tego ��
    Czekam na co dalej wymyslisz
    i dawaj znac oczywiscie :***
    Dobrej nocki skarbie <333
    @nxd69

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział ! Jak dobrze że nic się nie stało Dianie :) Rodzice Diany i Gabriela :O No a to co zrobili z Harry'm było okropne! Dobrze że Diana się tam pojawiła i Hazz żyje :)
    Będę tęsknić za tym opowiadaniem, ale nie mogę doczekać się drugiej części!
    Pozdrawiam - @zosia_official

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie! Mam focha, nie i kurwa nie jak mogłaś go zabić?! Powiedz, że zmartwychwstanie w następnej części!
    Rodzice Diany? A raczej Ariel? Wow, no nieźle. Co z nimi było i w ogóle! I nie wiem ale mi się podoba jej oficjalne imię Ariel.
    O boziu Harry mógł umrzeć i przez chwilę myślałam, że tak będzie ale ok jest cały.
    Fajne zakończenie i te zaklęcia ;)
    @Arixiel

    OdpowiedzUsuń