- Odejdź od Anne potworze... - Powiedziałam z zimną krwią, a ona zaśmiała się strasznie. - Jak się zwiesz?
- A co cię to obchodzi skoro za chwilę zginiesz, tak samo, jak mamusia Harry'ego? Ale skoro pytasz, to ci powiem. Luna. Mówi ci to coś? - Zapytała z szyderczym uśmiechem, a ja zacisnęłam ręce w złości. Czułam, jak w tym momencie przenika przeze mnie niesamowita energia. Założę się, że oczy mam już czarne. Znów czułam ten stan, w którym jestem zdolna do wszystkiego. Nawet do zabicia.
- Mówi mi to aż za dużo. - Czułam, jak moje ręce mrowią. To było przyjemne, kiedy miałam nad czymś takim kontrolę. Poczułam również, coś w głowie.
Jakby nowe zdolności stanęły mi przed oczami i mogłam wybrać, którą zaatakuję Lunę. - Anne, cokolwiek się stanie przyrzeknij mi, że nie będziesz krzyczeć. - Zwróciłam się do Anne, a ona zgodziła się natychmiast. Miałam nadzieję i to cholernie wielką, że nie zacznie krzyczeć. Mogliby się tu zbiec lekarze, a wtedy by nas zobaczyli. Nie mogłam tym bardziej Anne na to pozwolić, dlatego 'zakleiłam' jej usta. Nie mogła nic powiedzieć i poszło to na moją korzyść. Stanęłam oko w oko z Luną i przyjrzałam się jej. Była blondynką, jak ja, ale to nie mnie przypadło bycie Upadłą. Ruszyła w moją stronę, a ja wymierzyłam do niej z błyskawicy. Stanęła i udawała, że coś jej się stało. Śmiała z bólu... Najnormalniej w świecie zaczęła się śmiać!
- Szkoda, że nie poduczyłaś się magii... Przydałaby ci się teraz. - Wymierzyła we mnie z błyskawicy, która była silniejsza od mojej. Poleciałam na ścianę, po czym zjechałam z niej z bólem. Bolało mnie całe podbrzusze. To właśnie tam uderzyła, ale tego się nie spodziewałam. Z tego miejsca zaczęło lecieć coś czerwonego, co poplamiło mi bluzkę. Bolało cholernie, ale chciałam walczyć dalej. W jednym momencie zobaczyłam przeszłość Luny. Była straszna. Zabiła tak wielu ludzi i anielitów bez żadnego powodu... Siedziałam tam na podłodze, kiedy ona zbliżała się ponownie. Pomyślałam, że muszę coś zrobić, bo z tej bezradności mnie zabije. Ledwo wstałam, a zrobiłam się wściekła. Nic mnie nie rusza, że ona może być starsza, ale ze mną się nie zadziera. I właśnie jej to udowodnię. Ruszyłam w jej stronę robiąc w okół siebie tarczę. Ciskała we mnie piorunami, ale to nic nie dawało. Zapałam ją w szyi, po czym podniosłam do góry i rzuciłam nią o ścianę dwa razy mocniej, niż ona mną. Usłyszałam jakby pęknięcie i spostrzegłam się, że ma złamane skrzydło. Czyli latać nie może i jest teraz osłabiona. Jeden jeden Luna. Podeszłam do niej, przygniotłam ją do ziemi, po czym złamałam jej w kilku miejscach drugie skrzydło. Wrzask był niemiłosierny, ale to nie ja pierwsza zaczęłam. Złapałam jej nadgarstki i zaczęłam ją razić prądem. Jej krzyki były przytłaczające. Na moich oczach paliła się żywcem od środka. Zobaczyłam, jak płacze, ale szczerze nie ruszało mnie to. Zawsze uważałam, że gdy się coś zaczyna, to trzeba to skończyć. Chciałam jej śmierci. Była zła, a ja mam takim stawiać czoło. Tego mi Michael nie powiedział, ale mam nadzieję, że robię wszystko dobrze i, że czasem nie zostanę za nic ukarana. Przestałam na chwilę, bo poczułam ukłucie w brzuchu. Spojrzałam się na chwilę w to miejsce skąd zobaczyłam to czerwone coś, które rozprzestrzeniało się na mojej bluzce. Nie panikowałam tym tak bardzo, tylko znów skupiłam swoją uwagę na Lunie.
- Masz dość? - Zapytałam z kpiącym wyrazem twarzy, bo na prawdę miałam gdzieś, to czy ona przeżyje i ponownie stawi mi czoło.
- Zgiń w piekle suko... - Oj, bo się popłaczę! Co ona mi może zrobić? Kiwnę palcem, a ona może dostać zawału. A od suki to może psa nazywać.
- Ty już tam jesteś. - Chciałam znów ją porazić, ale poczułam coś dziwnego. Moje ręce paliły, ale nigdzie nie było ognia. Kiedy spojrzałam na Lunę, była w tragicznym stanie. Już nie emanowała tym mrokiem, a jej magia przeszła chyba na mnie... Nie wiedziałam, że tak się dzieje!
- Ty... Ty odebrałaś mi moce! Ty dziwko! - Potwierdziła moje podejrzenia. Czyli jestem teraz silniejsza przez moce, które zyskałam podczas walki. Ale kiedy powiedziała 'dziwko', coś we mnie znów drgnęło i byłam ponownie wściekła.
- Dziwką to jesteś ty. A teraz pozwól mi dokończyć. - Kiedy skończyłam mówić, usłyszałam jej przeraźliwy wrzask. Ale muszę to zakończyć. Nie mogę sobie pozwolić, żeby taka franca, jak ona mi groziła czy przeszkadzała w normalnym życiu. Oh... Ja nie mam i nigdy nie będę mieć normalnego życia. To tak, jakby ktoś przyczepił ci do nogi łańcuch, albo na czole napisał "TA WYJĄTKOWA". Po chwili Luna padła bez tchu, a ja wstałam na równe nogi. Przyjrzałam się mojemu bolącemu brzuchowi, który był straszny. Całe podbrzusze miałam w siniaku, a w dodatku to rozcięcie. Strasznie krwawiło, ale nie mogę się tym teraz przejmować. Muszę uspokoić Anne. Podeszłam do kobiety, która patrzała na mnie z oczami wielkości piłki tenisowej. Chyba, gdyby mogła zrobić większe, to nie powstrzymałaby się. Złapałam ją za rękę, ale jeszcze nie 'odkleiłam' jej ust. Zaczęła się szarpać, próbowała krzyczeć, a nawet chciała mi uciec, ale chyba nie przemyślała sprawy, bo była przypięta do tych pikających maszyn. Chciałam już, jak najszybciej wrócić do domu, więc zaczęłam mówić.
- Anne pamiętasz, kiedy obiecywałam ci, że cię wyleczę? - Ona pokiwała przecząco głową, a ja skrzywiłam się z bólu, no i może troszeczkę z powodu jej bezradności. - Otóż słuchaj. Jestem tu by cię wyleczyć, a ty mi musisz na to pozwolić, jeśli chcesz dalej żyć. - Chyba do niej dotarło, bo pokiwała głową ochoczo. Myślę, że już zapomniała o tej walce. W każdym razie uważałam to za dobry znak. Złapałam pewniej jej dłonie i już chciałam przetestować, ale nic nie poczułam. Nie wiedziałam co się dzieje. Powinno zadziałać! Pomyślałam o jej chorobie i odruchowo spojrzałam się w oczy Anne. Patrzała się na moją bluzkę, która już była w większości czerwona. Chyba muszę się pospieszyć. Złapałam jej głowę w swoje ręce i wreszcie się udało. Poczułam tę energię. Zobaczyłam w jakim stanie jest jej ciało pod skórą. Wyglądało okropnie. Całe w czarnych plamkach, które ze strasznie wolną prędkością rosły. Zobaczyłam też jeszcze coś... Ją, jak umiera. Dokładnie za tydzień od dzisiaj. Nie, nie, nie! Nie mogę na to pozwolić! - Pomyślałam i przyłożyłam się, przez co cały czas nadzorowałam swoją pracę. Plamki w ciele robiły się mniejsze z zaskakującą prędkością. Czyli chyba leczę jej nowotwór. Ale co z jej pamięcią? Czy ona też się poprawia? Sama nie wiem... Ale jej leczenie zajmie mi troszkę czasu. Spędziłam przy niej trochę czasu i w momencie, kiedy uznałam, że jest zdrowsza niż wcześniej przestałam. Musiałam się zająć sobą. Popatrzałam się na nią, ale jej jej wygląd się poprawił. Wygląda trochę lepiej niż przed chwilą.
- Anne... Ja już pójdę. Mieszkam z twoim synem i teraz się pewnie będzie martwił. - Popatrzała na mnie z nieodgadnioną radością, a ja uśmiechnęłam się ciepło. Nie wiedziałam dlaczego jest wesoła, ale podejrzewałam, że to z powodu leczenia.
- Być może skoro się martwi, to jesteś dla niego ważna? - Spojrzałam na nią zdziwiona, bo przecież to na bank jest tylko jej wymysłem. Nie mogę być dla Harry'ego ważna...
- Ale to by nie miało żadnego sensu, bo znamy się niecały dzień... - Jedno wykluczało drugie. Ale pytanie jest takie, dlaczego ona tak uważa.
- Nie ważne jest, jak długo się z kimś znasz skarbie. Ważne jest to, co się do tego kogoś czuje. W przypadku miłości nieraz warto złamać zasady. - Skąd ona wie o zasadach? A może ona tylko ułożyła nieświadomie w ten sposób zdanie? Gubię się we własnych myślach.
- Złamałaś kiedyś takie zasady? - Nie wiem czy powinnam ją o to pytać, ale jeśli jest taka możliwość, to czemu nie?
- Wiele razy słoneczko. Widzisz... Myślisz, że jeśli podejmiesz decyzję rozumem, to będzie ona zawsze trafna. Otóż nie zawsze. Czasami warto się przestawić na myślenie sercem, a nie głową. Pamiętam mojego pierwszego chłopaka. Byłam w nim zakochana, ale myślałam głową. Miałam wtedy dziewiętnaście lat i chodziłam z nim do szkoły. Również mnie kochał i okazywał to zawsze. Ja nie potrafiłam mu tego okazać, bo wydawało mi się, że doskonale wie, że go kocham. Pewnego dnia idąc szkolnym korytarzem zobaczyłam go, jak całuje inną dziewczynę. Szkolną diwę. Nie masz pojęcia, jak się czułam, kiedy podeszłam do niego i zaczęłam mu wytykać wszystko. Mówiłam 'Dlaczego ty mi to robisz?!', a on wtedy powiedział 'To wszystko przez ciebie! To ty nigdy mi nie pozwalałaś do siebie dotrzeć! Nigdy nie potrafiłaś mi okazać miłości, bo wiecznie myślałaś głową!'. Po tym zrozumiałam, że byłam beznadziejna i wycofałam się, jak najszybciej. Dotarło też do mnie to, że zachowywałam się idiotycznie i źle w stosunku do niego. Już nigdy do siebie nie wróciliśmy, ale wiedziałam już, jak postępować. Moim następnym chłopakiem, a później mężem był Des Styles. Kiedy zaczęłam się z nim spotykać, był kochany, troskliwy i opiekuńczy. Ja również starałam się mu dorównywać. Bałam się jednak, że kiedy będzie chciał się zbliżyć, nie pozwolę mu na to. Lecz, kiedy przyszedł ten ostateczny moment, pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia. Ta chwila trwała i trwała, a mnie się podobało... Nie czułam, że chcę przestać. Właśnie wtedy, kiedy byłam z Des'em łamałam te zasady. I powiem ci, że nie żałuję. Nauczyłam się przez to wiele rzeczy. - Skończyła mówić, a ja poczułam się jakoś dziwnie. Zaczęło mi się kręcić w głowie i czułam się, jakbym co najmniej miała zemdleć. - Słoneczko wszystko w porządku? - Ledwo usłyszałam co mówiła Anne. W ostatnim momencie moje skrzydła zniknęły, a mnie ogarnęła ciemność.
***
- Doktorze, co z nią? - Wydaje mi się, albo usłyszałam Nithael'a...
- Kim pan dla niej jest? - Ciekawski lekarz. Jakby nie mógł sobie odpuścić.
- Jestem jej chłopakiem. - CO?! Moim chłopakiem?! Czy on do reszty zgłupiał?
- Oh oczywiście. Otóż pańska dziewczyna ma poważne rozcięcie na brzuchu i straciła dużo krwi. Jej stan jest na razie stabilny, ale radziłbym jej nie przemęczać. Musi odpoczywać, by dojść do siebie. Teraz przepraszam, ale muszę iść do innych pacjentów. Proszę być dobrej myśli, a na razie może pan do niej wejść. - Boże dlaczego właśnie ja? Dlaczego mi to robisz? Usłyszałam, jak coś się otwiera, ale nie wiedziałam co, bo oczy nadal miałam zamknięte. Poczułam, jak Nithael łapie mnie za rękę. Miałam ją odtrącić, ale przypomniałam sobie w ostatniej chwili, że nie mogę się zdradzić. Tak, więc pozostałam w bezruchu, a on zaczął mówić.
- Przepraszam kotku. Nie chciałem, żeby spotkała cię krzywda. Byłaś pełna kolorytu na twarzy, a teraz jesteś taka blada... Przepraszam za Lunę. Gdybym tylko wiedział co się działo... Gdybym się zainteresował wcześniej, nie byłoby cię tu. - Musiałam to jakoś przetrawić. Skoro straciłam dużo krwi, jak to mówi lekarz, to, jak długo tu jestem? O Boże co z Harry'm?
- Harry... Przyprowadź go. - Powiedziałam po czym spojrzałam się na niego poważnie.
- Ale Diana ty jesteś...
- Przyprowadź go tu! - Krzyknęłam przerywając mu zdanie, a ten się niemal natychmiast zgodził. Kiedy, tylko mój brzuch się zacisnął z powodu krzyku poczułam ukłucie. Co mi do cholery jest?! Powinnam być zdrowa! Odsunęłam z grymasem pościel i zobaczyłam opatrunek. Poniekąd był czerwony od tej krwi. Byłam przerażona, bo powinno być ze mną wszystko w porządku. Łzy mimowolnie zaczęły lecieć mi po twarzy z bólu. To nie bolało. To cholernie bolało! Zobaczyłam, jak chłopak wchodzi do sali i jak wygląda jego twarz. Pod oczami były wory, jakby nie spał z kilka nocy, a oczy były podpuchnięte od płaczu. Ale dlaczego płakał? Podbiegł do mnie szybko siadając na łóżku i przytulając mnie najmocniej, jak tylko mógł. Również mocno go objęłam i zaczęłam płakać.
- Ćśśś... Kochanie nie płacz. Będzie dobrze skarbie. - Samo to jak mówił do mnie kochanie czy skarbie było dla mnie jak nagroda. Czułam się wtedy taka dumna, że ktoś mówi do mnie w ten sposób i nie żałuje tego. Ale z drugiej strony, bałam się zobowiązania. Ale teraz to się nie liczyło.
- Harry to boli. To tak strasznie boli. Boję się... - Popatrzał się na mnie tymi spuchniętymi oczami, a ja mogłam zobaczyć w nich tę troskę i coś jeszcze...
- Kochanie nie płacz. Wszystko minie. Dasz sobie radę. Powiedz mi co się stało. - Jego oczy pomimo tego wszystkiego nadal wywierały na mnie piorunujące wrażenie.
- Przepraszam, ale nie mogę ci powiedzieć. To nie jest odpowiednia chwila i nawet nie wiem czy taka nastąpi. - Popatrzał się na mnie dziwnie, a ja wiedziałam, że coś sknociłam.
- Nie ufasz mi? - To pytanie było dla mnie, jak cios poniżej pasa. Jak mógł tak twierdzić?
- Harry... Zwariowałeś? Oczywiście, że ci ufam! Jesteś naprawdę godny zaufania, ale nie mogę ci powiedzieć nie z tego powodu, że ci nie ufam, tylko z tego, że nie chcę twojej przykrej reakcji. Nie chcę stracić osoby, którą coś obchodzę. - Nie mam pojęcia czy dobrze zrobiłam mówiąc to, ale starałam się kierować, jak raz sercem, a nie rozumem. A serce podpowiadało mi, że to będzie dobra decyzja. Harry wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, ale przez cały czas patrzał się na mnie. Ostatecznie się uśmiechnął, ale wiedziałam, że nie jest to prawdziwy uśmiech.
- Harry, proszę nie rób mi tego. - I znowu to dziwne pytające spojrzenie.
- Czego? - Naprawdę się nie domyśla, że chcę jego dobra?
- Nie uśmiechaj się do mnie, kiedy wiem, że to nie jest naprawdę. Przepraszam, że nie mogę ci powiedzieć wszystkiego. Jeśli chcesz wiedzieć co się stało, to zostałam zaatakowana. Tylko tyle jestem w stanie ci powiedzieć, bo gdy powiem ci resztę to wiem i jestem tego nawet pewna, że cię stracę. - Teraz jego uśmiech był prawdziwy, ale nadal przepełniony smutkiem sytuacji.
- Kochanie nie stracisz. Jestem tu dla ciebie. - Uśmiechnęłam się do niego przez łzy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zrozumiałam, że jestem w szpitalnej sali poprzypinana do tych wszystkich urządzeń.
- Ile ja tu leżę? - Harry popatrzał na mnie zdziwiony, ale odpowiedział mi na pytanie.
- Cztery dni. - Powiedział i spuścił wzrok na swoje kolana. Złapałam go za rękę, a on uścisnął ją na dłużej.
- Co z twoją mamą? - Musiałam zapytać, bo dała mi dobre rady, a przy okazji być może jest lepiej.
- Zdrowieje. Lekarze powiedzieli, że to cud i ona z tego wyjdzie. Jest o wiele lepiej niż tydzień wcześniej. Jestem taki szczęśliwy, że wszystko idzie ku dobrej drodze. - Rozsadzało go, gdy to mówił... Również czułam się szczęśliwa, że pomogłam. Tylko nadal szkoda mi tego chłopca. Nie powinno go to spotkać. - Diana?
- Tak? - Myślałam, że się zagapiłam i czegoś nie usłyszałam, ale wszystko było w porządku,
- Załatwisz ze mną jeszcze jedną sprawę? - Zapytał, a ta niepewność, którą czułam niesamowicie powiększała się. Swoją rękę położyłam na jego ramieniu, przez co spojrzał na mnie.
- Pewnie, że tak. Co to za sprawa? - Wydawał się bardzo zażenowany, że musi o tym ze mną rozmawiać.
- Chodzi o mój zespół... Pomożesz mi się dostać do niego z powrotem? - I tutaj mnie pozytywnie zaskoczył. On myślał, że się nie zgodzę?
- O jejku, jasne! - Powiedziałam z radością, a łzy, które pokrywały moje policzki wyschły natychmiastowo.
- Jestem szczęśliwy, że cię mam. - Tutaj moment między nami zrobił się taki dość poważny. Pochyliłam się i pocałowałam go w policzek. Wydawał się i tak zaskoczony moją reakcją, a jednocześnie zadowolony.
- Kiedy mogę wyjść? - Moja ekscytacja chwilą wzrosła, kiedy Harry się do mnie uśmiechnął.
- Rozmawiałem już wcześniej z lekarzem i powiedział, że możesz wyjść, tylko na siebie uważać. A, że teraz masz mnie jako opiekuna, to będę się tobą zajmował. - Zmrużyłam oczy i spojrzałam się na niego, jak na kogoś kto popełnił zbrodnię życia. Zaczął się śmiać, a ja uśmiechnęłam się wesoło.
- Skoro mogę wychodzić to wołaj pielęgniarkę i lecimy. Szczerze na pierwszy rzut oka nie podoba mi się szpital. - Zaśmiał się ponownie, po czym wyszedł z sali, a czekałam.
Pięć minut później weszła pielęgniarka i odczepiła mnie od tego wszystkiego. Wzięłam rzeczy na przebranie, które Harry przyniósł mi wcześniej i poszłam się przebrać do łazienki. Wyszłam po chwili gotowa, a Harry objął mnie w ramionach przyciągając do siebie. Na korytarzu zobaczyłam, że nigdzie nie ma Nithael'a... Czyżby sobie poszedł? Jak tak to super, bo nie mam czasu zadręczać się jeszcze nim. Wyszłam z chłopakiem ze szpitala, po czym zaczęliśmy się kierować do jakiegoś samochodu. Harry dżentelmen, otworzył mi drzwi od strony pasażera, przez co mogłam usiąść i podziwiać widoki przez przednią szybę.
- To twoje auto? - Spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się zawadiacko. Rozbawiło mnie to troszeczkę, nie powiem, że nie.
- Pewnie, że moje. Ale, że teraz z tobą mieszkam, to mam obowiązek się podzielić. - Powiedział, po czym zamknął drzwi od samochodu z czym mu zawtórowałam i ruszyliśmy. Droga była smętna i bardzo powolna. Brzuch przez cały czas mnie bolał, ale się nie przejmowałam. Wierzyłam Harry'emu, że to minie. Zatrzymaliśmy się przy jakimś domu. Harry zaparkował i wyłączył samochód kluczykiem.
- No to jesteśmy... Diana ja nie wiem czy dam radę. Mam dwadzieścia lat, a panikuję przed spotkaniem z przyjaciółmi. Boże... - Zaczęłam się cichutko śmiać, bo to było zabawne widzieć go, jak na siebie narzeka.
- Oh, nie przesadzaj! Będzie dobrze. Chodź. - Wyszłam z samochodu bardzo powoli, ale jakoś mi się udało. Harry pomógł mi troszeczkę, ale w większości to byłam ja sama. Oboje podeszliśmy do drzwi.
- Ty zapukaj. - Powiedział szybko, a ja na niego spojrzałam, jak na szaleńca.
- Nie, ty pukasz! I nie zaprzeczaj, bo z babą nie wygrasz! - Zawtórowałam mu tym samym, a on się zaśmiał. Uśmiechnęłam się pod nosem i patrząc na niego kiwnęłam na drzwi.
- Oh ty babo... - Westchnął i ociężale zapukał do drzwi. Czekaliśmy chwilę, aż drzwi otworzyły się, a w nich stanął blondyn, bodajże farbowany, który w ręce trzymał paczkę chips'ów. Popatrzał się to na mnie to na Harry'ego i otworzył nam bez słowa szerzej drzwi, abyśmy mogli wejść do środka.
- Patrzcie kto się zjawił. - Powiedział, kiedy wszedł do salonu, a my zaraz za nim. Na sofie siedziało trzech innych chłopaków, który patrzeli na Harry'ego z żalem. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że Harry trzyma nasze ręce złączone, kiedy zacisnął swoją dłoń.
- Wiedziałem, że to będzie zły pomysł kochanie... - Wyszeptał, a mnie przeszły dreszcze.
- Oh oczywiście. Otóż pańska dziewczyna ma poważne rozcięcie na brzuchu i straciła dużo krwi. Jej stan jest na razie stabilny, ale radziłbym jej nie przemęczać. Musi odpoczywać, by dojść do siebie. Teraz przepraszam, ale muszę iść do innych pacjentów. Proszę być dobrej myśli, a na razie może pan do niej wejść. - Boże dlaczego właśnie ja? Dlaczego mi to robisz? Usłyszałam, jak coś się otwiera, ale nie wiedziałam co, bo oczy nadal miałam zamknięte. Poczułam, jak Nithael łapie mnie za rękę. Miałam ją odtrącić, ale przypomniałam sobie w ostatniej chwili, że nie mogę się zdradzić. Tak, więc pozostałam w bezruchu, a on zaczął mówić.
- Przepraszam kotku. Nie chciałem, żeby spotkała cię krzywda. Byłaś pełna kolorytu na twarzy, a teraz jesteś taka blada... Przepraszam za Lunę. Gdybym tylko wiedział co się działo... Gdybym się zainteresował wcześniej, nie byłoby cię tu. - Musiałam to jakoś przetrawić. Skoro straciłam dużo krwi, jak to mówi lekarz, to, jak długo tu jestem? O Boże co z Harry'm?
- Harry... Przyprowadź go. - Powiedziałam po czym spojrzałam się na niego poważnie.
- Ale Diana ty jesteś...
- Przyprowadź go tu! - Krzyknęłam przerywając mu zdanie, a ten się niemal natychmiast zgodził. Kiedy, tylko mój brzuch się zacisnął z powodu krzyku poczułam ukłucie. Co mi do cholery jest?! Powinnam być zdrowa! Odsunęłam z grymasem pościel i zobaczyłam opatrunek. Poniekąd był czerwony od tej krwi. Byłam przerażona, bo powinno być ze mną wszystko w porządku. Łzy mimowolnie zaczęły lecieć mi po twarzy z bólu. To nie bolało. To cholernie bolało! Zobaczyłam, jak chłopak wchodzi do sali i jak wygląda jego twarz. Pod oczami były wory, jakby nie spał z kilka nocy, a oczy były podpuchnięte od płaczu. Ale dlaczego płakał? Podbiegł do mnie szybko siadając na łóżku i przytulając mnie najmocniej, jak tylko mógł. Również mocno go objęłam i zaczęłam płakać.
- Ćśśś... Kochanie nie płacz. Będzie dobrze skarbie. - Samo to jak mówił do mnie kochanie czy skarbie było dla mnie jak nagroda. Czułam się wtedy taka dumna, że ktoś mówi do mnie w ten sposób i nie żałuje tego. Ale z drugiej strony, bałam się zobowiązania. Ale teraz to się nie liczyło.
- Harry to boli. To tak strasznie boli. Boję się... - Popatrzał się na mnie tymi spuchniętymi oczami, a ja mogłam zobaczyć w nich tę troskę i coś jeszcze...
- Kochanie nie płacz. Wszystko minie. Dasz sobie radę. Powiedz mi co się stało. - Jego oczy pomimo tego wszystkiego nadal wywierały na mnie piorunujące wrażenie.
- Przepraszam, ale nie mogę ci powiedzieć. To nie jest odpowiednia chwila i nawet nie wiem czy taka nastąpi. - Popatrzał się na mnie dziwnie, a ja wiedziałam, że coś sknociłam.
- Nie ufasz mi? - To pytanie było dla mnie, jak cios poniżej pasa. Jak mógł tak twierdzić?
- Harry... Zwariowałeś? Oczywiście, że ci ufam! Jesteś naprawdę godny zaufania, ale nie mogę ci powiedzieć nie z tego powodu, że ci nie ufam, tylko z tego, że nie chcę twojej przykrej reakcji. Nie chcę stracić osoby, którą coś obchodzę. - Nie mam pojęcia czy dobrze zrobiłam mówiąc to, ale starałam się kierować, jak raz sercem, a nie rozumem. A serce podpowiadało mi, że to będzie dobra decyzja. Harry wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, ale przez cały czas patrzał się na mnie. Ostatecznie się uśmiechnął, ale wiedziałam, że nie jest to prawdziwy uśmiech.
- Harry, proszę nie rób mi tego. - I znowu to dziwne pytające spojrzenie.
- Czego? - Naprawdę się nie domyśla, że chcę jego dobra?
- Nie uśmiechaj się do mnie, kiedy wiem, że to nie jest naprawdę. Przepraszam, że nie mogę ci powiedzieć wszystkiego. Jeśli chcesz wiedzieć co się stało, to zostałam zaatakowana. Tylko tyle jestem w stanie ci powiedzieć, bo gdy powiem ci resztę to wiem i jestem tego nawet pewna, że cię stracę. - Teraz jego uśmiech był prawdziwy, ale nadal przepełniony smutkiem sytuacji.
- Kochanie nie stracisz. Jestem tu dla ciebie. - Uśmiechnęłam się do niego przez łzy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zrozumiałam, że jestem w szpitalnej sali poprzypinana do tych wszystkich urządzeń.
- Ile ja tu leżę? - Harry popatrzał na mnie zdziwiony, ale odpowiedział mi na pytanie.
- Cztery dni. - Powiedział i spuścił wzrok na swoje kolana. Złapałam go za rękę, a on uścisnął ją na dłużej.
- Co z twoją mamą? - Musiałam zapytać, bo dała mi dobre rady, a przy okazji być może jest lepiej.
- Zdrowieje. Lekarze powiedzieli, że to cud i ona z tego wyjdzie. Jest o wiele lepiej niż tydzień wcześniej. Jestem taki szczęśliwy, że wszystko idzie ku dobrej drodze. - Rozsadzało go, gdy to mówił... Również czułam się szczęśliwa, że pomogłam. Tylko nadal szkoda mi tego chłopca. Nie powinno go to spotkać. - Diana?
- Tak? - Myślałam, że się zagapiłam i czegoś nie usłyszałam, ale wszystko było w porządku,
- Załatwisz ze mną jeszcze jedną sprawę? - Zapytał, a ta niepewność, którą czułam niesamowicie powiększała się. Swoją rękę położyłam na jego ramieniu, przez co spojrzał na mnie.
- Pewnie, że tak. Co to za sprawa? - Wydawał się bardzo zażenowany, że musi o tym ze mną rozmawiać.
- Chodzi o mój zespół... Pomożesz mi się dostać do niego z powrotem? - I tutaj mnie pozytywnie zaskoczył. On myślał, że się nie zgodzę?
- O jejku, jasne! - Powiedziałam z radością, a łzy, które pokrywały moje policzki wyschły natychmiastowo.
- Jestem szczęśliwy, że cię mam. - Tutaj moment między nami zrobił się taki dość poważny. Pochyliłam się i pocałowałam go w policzek. Wydawał się i tak zaskoczony moją reakcją, a jednocześnie zadowolony.
- Kiedy mogę wyjść? - Moja ekscytacja chwilą wzrosła, kiedy Harry się do mnie uśmiechnął.
- Rozmawiałem już wcześniej z lekarzem i powiedział, że możesz wyjść, tylko na siebie uważać. A, że teraz masz mnie jako opiekuna, to będę się tobą zajmował. - Zmrużyłam oczy i spojrzałam się na niego, jak na kogoś kto popełnił zbrodnię życia. Zaczął się śmiać, a ja uśmiechnęłam się wesoło.
- Skoro mogę wychodzić to wołaj pielęgniarkę i lecimy. Szczerze na pierwszy rzut oka nie podoba mi się szpital. - Zaśmiał się ponownie, po czym wyszedł z sali, a czekałam.
Pięć minut później weszła pielęgniarka i odczepiła mnie od tego wszystkiego. Wzięłam rzeczy na przebranie, które Harry przyniósł mi wcześniej i poszłam się przebrać do łazienki. Wyszłam po chwili gotowa, a Harry objął mnie w ramionach przyciągając do siebie. Na korytarzu zobaczyłam, że nigdzie nie ma Nithael'a... Czyżby sobie poszedł? Jak tak to super, bo nie mam czasu zadręczać się jeszcze nim. Wyszłam z chłopakiem ze szpitala, po czym zaczęliśmy się kierować do jakiegoś samochodu. Harry dżentelmen, otworzył mi drzwi od strony pasażera, przez co mogłam usiąść i podziwiać widoki przez przednią szybę.
- To twoje auto? - Spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się zawadiacko. Rozbawiło mnie to troszeczkę, nie powiem, że nie.
- Pewnie, że moje. Ale, że teraz z tobą mieszkam, to mam obowiązek się podzielić. - Powiedział, po czym zamknął drzwi od samochodu z czym mu zawtórowałam i ruszyliśmy. Droga była smętna i bardzo powolna. Brzuch przez cały czas mnie bolał, ale się nie przejmowałam. Wierzyłam Harry'emu, że to minie. Zatrzymaliśmy się przy jakimś domu. Harry zaparkował i wyłączył samochód kluczykiem.
- No to jesteśmy... Diana ja nie wiem czy dam radę. Mam dwadzieścia lat, a panikuję przed spotkaniem z przyjaciółmi. Boże... - Zaczęłam się cichutko śmiać, bo to było zabawne widzieć go, jak na siebie narzeka.
- Oh, nie przesadzaj! Będzie dobrze. Chodź. - Wyszłam z samochodu bardzo powoli, ale jakoś mi się udało. Harry pomógł mi troszeczkę, ale w większości to byłam ja sama. Oboje podeszliśmy do drzwi.
- Ty zapukaj. - Powiedział szybko, a ja na niego spojrzałam, jak na szaleńca.
- Nie, ty pukasz! I nie zaprzeczaj, bo z babą nie wygrasz! - Zawtórowałam mu tym samym, a on się zaśmiał. Uśmiechnęłam się pod nosem i patrząc na niego kiwnęłam na drzwi.
- Oh ty babo... - Westchnął i ociężale zapukał do drzwi. Czekaliśmy chwilę, aż drzwi otworzyły się, a w nich stanął blondyn, bodajże farbowany, który w ręce trzymał paczkę chips'ów. Popatrzał się to na mnie to na Harry'ego i otworzył nam bez słowa szerzej drzwi, abyśmy mogli wejść do środka.
- Patrzcie kto się zjawił. - Powiedział, kiedy wszedł do salonu, a my zaraz za nim. Na sofie siedziało trzech innych chłopaków, który patrzeli na Harry'ego z żalem. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że Harry trzyma nasze ręce złączone, kiedy zacisnął swoją dłoń.
- Wiedziałem, że to będzie zły pomysł kochanie... - Wyszeptał, a mnie przeszły dreszcze.
*Przeczytałaś? >>>> Skomentuj :)*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Heeeeeeeeej skarby Wy moje!
Przepraszam, że tak późno dodaję, ale szkoła mnie wykończyła, a przez cały tydzień napisałam tylko 1000 słów. Dzisiaj przez cały dzień dla Was pisałam. Przepraszam jeszcze raz. Rozdział jest naprawdę króciutki, bo ma 3035. Jeśli w rozdziale pojawiły się jakieś błędy, to bardzo przepraszam! :(
Dzisiaj byłam na grzybkach! :3 Jarałam się jak szalona, bo jakieś 7 lat temu miałam ostatnie grzybobranie. Dzisiaj zebrałam 6 i jestem z siebie dumna :)
JEŚLI KOMENTUJESZ Z ANONIMA >>
PROSZĘ PODPISUJ SIĘ JAKOŚ POD KOMENTARZEM BYM WIEDZIAŁA, ŻE JEDNA OSOBA NIE DAJE KILKU KOMENTARZY. DAJ NP. SW. TT.
DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ.
Zapraszam również do wygłaszania swojej opinii na hashtagu >>>
Żegnam się z Wami i widzimy się w rozdziale 7 :) PAPA KOCHANE I DZIĘKUJĘ ZA TO, ŻE TU JESTEŚCIE <3333
Zajebisty
OdpowiedzUsuń@lollylolaasewdf
Boże jak ty świetnie piszesz... Sorki że dopiero teraz to komentuje ale dopiero dzisiaj znalazłam tego bloga.... Ja też byłam dzisiaj w lesie tylko że z przyjaciółmi ( było nas 4 xD ) pojechaliśmy tam ponieważ w lesie jest taka górka z piasku a nam się nudziło no ale jak tam dojechaliśmy to zaczęliśmy się drzeć jak jacyś psychole jednak z czasem się nam to znudziło więc zrobiliśmy sobie "chelenga" ( nie wiem jak to się piszę ) z piankami ( dałam radę 8 ) ale to też się znudziło więc moja koleżanka wpadła na pomysł zrobienia szałasu i poudawania jaskiniowców XD Jak sobie teraz to przypominam to leje ze śmiechu :D Wyobraź sobie 4 nastolatków biegających po lesie z jakimiś patykami w ręku a no i krzyczących i z jakimiś liśćmi we włosach.... Potem jak do domu wróciłam to mama się mnie przestraszyła xDD ~ historia mojego życia :) A na koniec życzę weny.
OdpowiedzUsuń-Biała xoxo
Dziękuję za taki długi komentarz :) Rzeczywiście się rozpisałaś :D Cieszę się, ze miałaś taki fajny dzień. Jeśli chodzi o wyzwanie to "challenge" :) Muszę powiedzieć, że masz bardzo pomysłową koleżankę :) Pozdrów ode mnie swoich przyjaciół no i mamę ;) I rzeczywiście historia z twojego życia mnie wciągnęła :D Zgodzisz się, że napiszę książkę o Tobie? :D
UsuńA tak ogólnie, to dziękuję za taką pochwałę o pisaniu i też dziękuję za wenę, bo się przyda. Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :)
Pozdrawiam :)
Twoje ff mnie wciągnęło więc zostanę na dłuuugo. Pozdrowienia przekazane i oni też cię pozdrawiają... Wczoraj jeszcze byliśmy kończyć nasz "domek" i dlatego każdy miał wziąć jakieś rzeczy no i mi przypadła liną i nuż i jakieś jedzenie. Więc spakowana pojechałam do sklepu po jedzonko ( mhm pyszne herbatniki xD ) i jak płaciłam to musiałam wyjąć portwel z plecaka no i ta babka co była przy kasie chyba zauważyła że mam w plecaku linę i nuż i się na mnie dziwnie popatrzyła xDD Boże co ona sobie mogła pomyśleć \( ö )/ Jako mająca pomysłowych przyjaciół osoba xD pozdrawiam i życzę weny :)
UsuńA teraz czas na podbój gimnazjum....
-Biała xoxo
Jezu... skarbie kocham twojego bloga... jest wspaniały... wybacz, że wcześniejszych rozdziałów nie komentowałam, ale dopiero dzisiaj zaczęłam czytać tego bloga i uznałam, że to by już nie miało zbytniego sensu, ale możesz być pewna, że każdy następny rozdział będzie przeze mnie skomentowany :***
OdpowiedzUsuń